Czy „moja strona internetowa” jest rzeczywiście „moja”?
Powszechnie wiadomo, że „nie ma właścicieli domen internetowych”, są jedynie ich abonenci. Z domeny korzysta ten, kto opłaca abonament. Brak uiszczenia opłaty abonamentowej skutkuje powrotem adresu internetowego na rynek wtórny. Podobnie jest z rejestracją czy też „wykupem” pakietów hostingowych – dzierżawiona przestrzeń serwera jest dostępna jedynie dla abonenta usług.
Nieco inaczej jest w przypadku unikatowych treści oraz systemu zarządzania treścią CMS, które nie są w żaden sposób związane abonamentem. Mogłoby się zatem wydawać, że funkcjonowanie w tak zorganizowanym systemie usług jest stosunkowo transparentne i tak jest w rzeczywistości najczęściej. Jednak, nie zawsze.
Istnieje techniczna możliwość ograniczenia powszechnej dostępności serwisu internetowego w Internecie.
Stosunkowo niedawno przetoczyła się przez świat fala blokowania kont w mediach społecznościowych oraz ograniczania widoczności (zasięgów) wybranych informacji. Najbardziej nagłośnione przypadki dotyczyły osób publicznych i dotyczyły przede wszystkim ograniczania dostępności wybranych treści przez wydawcę danego serwisu w obrębie tego serwisu. W konsekwencji wywołało to debatę na temat „wolności słowa” i zapoczątkowało zjawisko przenoszenia swoich aktywności, treści i wszelakich zasobów cyfrowych na tzw. „własne serwery” i „własne strony internetowe”. Pojawiło się także wiele inicjatyw związanych z uruchamianiem nowych platform społecznościowych. Przyświecało i nadal przyświeca temu założenie, że „jeśli konto w danym serwisie zostanie zablokowane, to treści dostępne będą na witrynie alternatywnej, najczęściej administrowanej przez jej wydawcę”. Tak też uczyniło wiele osób, dywersyfikując kanały komunikacji i dystrybucji treści.
Nie ma nic złego w systemowym blokowaniu dostępu do witryn zagrażających bezpieczeństwu danych.
Praktyka pokazała jednak, że Internet nie jest nieograniczoną przestrzenią, pozostającą we władaniu niezależnych jednostek. Pomimo uregulowania opłat abonamentowych serwis internetowy może być blokowany, tzn. istnieje techniczna możliwość ograniczenia jego (powszechnej) dostępności w Internecie, i nie byłoby w tym nic złego, gdyby dotyczyło to jedynie ochrony przed zagrożeniami w postaci stron mogących wyłudzać dane osobowe lub dane uwierzytelniające do kont pocztowych czy też bankowych.
Nieco inaczej jest w przypadku serwisów publicystycznych oraz mediów społecznościowych. W ich przypadku pojawia się pojęcie tzw. dezinformacji, gdzie informacje i serwisy służące do ich przekazywania traktowane są jako narzędzia wpływu (oddziaływania), a nawet (zmasowanego) ataku.
Kiedy serwis internetowy jest powszechnie dostępny?
W dużym uproszczeniu serwis internetowy jest powszechnie dostępny, gdy pojawia się w wynikach wyszukiwania, a przeglądanie treści możliwe jest bezpośrednio w oknie przeglądarki internetowej bez instalacji i konfiguracji dodatkowego, niestandardowego oprogramowania. Dostępność ta może być jednak ograniczona, na co wpływa wiele czynników wewnętrznych (on-site) oraz zewnętrznych (off-site, w otoczeniu witryny).
Wydaje się, że można dziś wskazać typy działalności internetowej, które są narażone w większym stopniu na odgórne, systemowe blokowanie.
Wydaje się, że można dziś wskazać typy działalności internetowej, które są narażone w większym stopniu na odgórne, systemowe blokowanie i należeć do nich mogą wszelkie działania publicystyczne poświęcone polityce i sprawom politycznym, ale także społecznym i polityczno-gospodarczym, bowiem trudno oddzielić dziś politykę od gospodarki.
Prawo własności ma charakter bezwzględny, ale nie absolutny (?)
Zapewnienie dostępu do dóbr publicznych, umożliwienie realizacji inwestycji ponadlokalnych, strategicznych, inwestycji celu publicznego, nierzadko jest realizowane w myśl idei „prawo własności ma charakter bezwzględny, ale nie absolutny”(*). I nie ma w tym niczego złego, dopóki „kryteria wykonywania absolutu” są (względnie) przejrzyste, a postępowanie dowodowe transparentne i upublicznione.
Według Ustawy z dnia 16 lipca 2004 r. Prawo telekomunikacyjne [tekst jedn. Dz.U. 2021 poz. 576 z późn. zm.] przedsiębiorca telekomunikacyjny jest obowiązany do niezwłocznego blokowania połączeń telekomunikacyjnych lub przekazów informacji, na żądanie uprawnionych podmiotów, jeżeli połączenia te mogą zagrażać obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu, albo do umożliwienia dokonania takiej blokady przez te podmioty (Art. 180. 1.). Artykuł ten daje uprawnionym podmiotom pewną szczególną kompetencję blokowania połączeń, co w rzeczywistości prowadzi do znaczącego ograniczenia dostępności danego serwisu internetowego. Blokowany serwis internetowy nie jest kasowany, likwidowany itp. Skutecznie ograniczany jest publiczny dostęp do zasobów tego serwisu, przez co nie ma on szansy dotrzeć do nowych odbiorców, a utrudnienia w jego przeglądaniu sprawiają, że w gronie aktywnych użytkowników pozostają tylko ci najwytrwalsi. W tym miejscu dla porządku można przywołać Art. 54. Konstytucji RP, według którego każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, a cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane…
*Prawo własności nie ma absolutnego charakteru; jego wykonywanie podlega ograniczeniom wynikającym z ustaw, z zasad współżycia społecznego oraz ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia prawa (zgodnie z art. 140 KC; zob. Uchw. SN (7)z 8.4.2014 r., III CZP 87/13, OSNC 2014, Nr 7–8, poz. 68, s. 1.).
Duży może więcej
W świetle zachodzących przemian społeczno-gospodarczych, według niektórych publicystów sterowanych ideologicznie i politycznie, prawo własności w przestrzeni materialnej oraz cyfrowej traci na znaczeniu i wartości, także w sensie dosłownym. Wielu obserwatorów nie może oprzeć się wrażeniu, że bezwzględnie realizowane są działania wg założeń „duży może więcej”. Po istotnym ograniczeniu dostępu do kilku znanych serwisów internetowych, będących alternatywą dla serwisów głównego nurtu, kolejni wydawcy treści przemyślą swoje działania i być może zrewidują kierunek i wydźwięk publikowanych treści. A może właśnie taki to ma przynieść skutek?
W obowiązującym systemie prawnym publiczne wyrażanie swoich poglądów lub pozwalanie innym na publiczne wyrażanie swoich poglądów na łamach danego serwisu internetowego (np. poprzez system komentarzy) jest obarczone pewnym ryzykiem, w szczególności, gdy serwis poświęcony jest polemice na bieżące tematy społeczne, polityczne i gospodarcze, a także natury obyczajowej. Jednak efektem pogłębionej refleksji może być pytanie, czego w rzeczywistości dotyczy kwestia sporna? Czy nie jest tak, że w wątpliwość poddawany jest sposób wyrażania poglądów, np. poprzez insynuacje? Być może problem nie dotyka bezpośrednio wolności słowa ale formy, kultury i środków przekazu. Być może w wielu przypadkach to niewłaściwy sposób formułowania i dzielenia się poglądami dostarcza argumentów przeciwko publicystom…